Budownictwo mieszkaniowe miało być oczkiem w głowie premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Tymczasem od roku dostępność mieszkań w miastach, w których potrzeby są największe, dramatycznie spada.
Budownictwo mieszkaniowe miało być oczkiem w głowie premiera Kazimierza Marcinkiewicza. Tymczasem od roku dostępność mieszkań w miastach, w których potrzeby są największe, dramatycznie spada – czytamy w "Gazecie Wyborczej". Jak podaje Gazeta, od 2004 r. na mieszkanie trzeba pracować coraz dłużej. Przeciętne 50-metrowe mieszkanie w Warszawie kosztowało wówczas równowartość pięcioletnich przeciętnych zarobków w tym mieście, a w kwietniu tego roku - już przeszło sześcioletnich. Wynika to z tego, że od roku ceny mieszkań rosną szybciej niż zarobki. Podobnie jest w Krakowie, Poznaniu, we Wrocławiu i w Gdańsku. Rośnie też dystans do starych krajów UE. Jak czytamy dalej, nasi politycy nie zaprzątali sobie głowy tą sytuacją, gdyż do tej pory rosła dostępność kredytów mieszkaniowych. jednak ostatnio banki "przykręciły kurek" z kredytami we frankach szwajcarskich. W tej sytuacji wzrost cen mieszkań najdotkliwiej odczują ludzie młodzi. Do łask kupujących znów wrócą kawalerki i mieszkania dwupokojowe. Powiększy się też grono tych, którzy będą musieli wynająć mieszkanie.
Budownictwo mieszkaniowe jest przykładem całkowitego lekceważenia przedwyborczych obietnic. Nie chodzi już o to, że budowa 3 mln mieszkań od początku była nierealna, ale PiS nic, dosłownie nic nie zrobił, żeby przynajmniej rozpocząć program ograniczania polskiej bezdomności.
Źródło: "Gazeta Wyborcza", 06.07.2006 | 2006-07-10
Czy ten artykuł był dla Ciebie interesujący?
Zainteresował Cię artykuł? Podaj dalej!
Komentarze (0)
Pokaż wszystkie komentarze (0)