Na tak zadane pytania próbuje odpowiedzieć na swych łamach „Gazeta Wyborcza”, nie jest to jednak łatwe, gdyż eksperci rynku nieruchomości nie są zgodni: jedni twierdzą, że ceny w najbliższym roku, a nawet iż w niedalekiej przyszłości zaczną spadać.
Pierwotną przyczyną wzrostu cen jest to, że wielokrotnie więcej osób szuka mieszkań, niż chce je sprzedać. Dlatego ceny musiały iść w górę, choć nie aż tak bardzo. Winne są również media, deweloperzy i banki. Ostrzegają one ciągle przed nieuchronnym wzrostem cen, co działa jak samospełniająca się przepowiednia.
Jak twierdzi Adam Henclewski, doradca rynku nieruchomości, z którym „Gazeta Wyborcza” przeprowadziła wywiad, ten wzrost może się skończyć i to już w tym roku, a najgłębsza korekta nastąpi w dużych miastach, w których w ostatnim czasie ceny najbardziej poszybowały w górę. Można się spodziewać spadku w granicach 10-20 proc. Obronią się wówczas mieszkania o bardzo dobrej lokalizacji, w budynkach o przyzwoitym standardzie. Najszybciej i najdotkliwiej obniżka może dotknąć wszystkie te nieruchomości, które są teraz mocno przeszacowane – czyli głównie mieszkania w wielkiej płycie.
Już widać, że banki udzielają coraz mniej kredytów, bo wiele osób straciło zdolność kredytową. Ten kryzys będzie się pogłębiał wraz z dalszym wzrostem cen nieruchomości. Dojdziemy do sytuacji, w której wystarczy jakikolwiek negatywny sygnał dla rynku i mieszkania zaczną tracić na wartości. Może to być np. wzrost stóp procentowych czy wzrost oprocentowania już udzielonych kredytów we frankach szwajcarskich. Ludzie, którzy kupili po kilka-kilkanaście mieszkań, wystraszą się, że ceny mogą spaść, i wystawią je na sprzedaż. Gdy naraz pojawi się wiele mieszkań, bańka pęknie i dojdzie do korekty. Później nastąpi reakcja łańcuchowa – prognozuje Adam Henclewski.
Źródło: „Gazeta Wyborcza”, 06.01.2007 | 2007-01-09
Czy ten artykuł był dla Ciebie interesujący?
Zainteresował Cię artykuł? Podaj dalej!
Komentarze (0)
Pokaż wszystkie komentarze (0)